W tym miejscu właśnie de Mattei przynosi otuchę. Wielu katolików, co naturalne, ma tendencję, by upiększać i idealizować przeszłość. Wydaje im się, że dzieje Kościoła to historia bohaterów, świętych, ludzi pełnych ofiarności, oddania, pobożności. Dlatego nie stać ich na odważne stawienie czoła współczesnym błędom. Boją się, że spór o prawdę wywoła skandal, a ten zagrozi autorytetowi Kościoła. Tyle, że historia Kościoła to nie sielanka. To ciągłe zmagania. Tak było w epoce ariańskiej, kiedy to niewiele brakowało, by świat stał się heretycki. Tak było podczas sporów o naturę Chrystusa. Tak było podczas czarnego okresu Kościoła rzymskiego, na przełomie X i XI wieku. A co należy sądzić o okresie niewoli awiniońskiej czy wielkiej schizmie zachodniej? Czy aktów odstępstwa, zdrady, słabości i tchórzostwa nie było i później, w wiekach XIX i XX? Ależ były.
Podobnie jak wszechmocny Bóg odkupił nas nie za pomocą jakiegoś abstrakcyjnego systemu metafizycznego, ale poprzez burzliwą i długą historię [zbawienia], tak też uczynił On Kościół katolicki oraz jego doktrynę i życie rzeczywistością powierzoną apostołom i przekazaną przez nich kolejnym pokoleniom. Ktoś może mieć katechizm, który został ułożony w taki sposób, jakby spadł z nieba wraz ze swą obiektywną i ponadczasową zawartością (w przypadku katechizmu jest to bez wątpienia styl bardzo stosowny), ale wiara jest żywą rzeczywistością złożoną w ręce pewnych ludzi i następnie nam przekazaną. W szerszym sensie całość Objawienia – w tym Pismo Święte – stanowi część Tradycji. Również Pismo Święte zostało przekazane Kościołowi, który z kolei przekazał je nam.