Kupując w Magna Polonia wspierasz niezależne media!
  /   Wydawnictwo   /   Fijorr   /   Dzienniki okresu transformacji. Nieznane felietony Kisiela odnalezione za Atlantykiem. 1988-1991.

Dzienniki okresu transformacji. Nieznane felietony Kisiela odnalezione za Atlantykiem. 1988-1991.

69,00 

Brak w magazynie

Powiadom mnie mailem kiedy produkt będzie dostępny

Kategorie: , , ,
Przewidywany termin wysyłki: 24h

Opis

Fenomenalnym wręcz zjawiskiem, które obserwujemy od lat na polskim rynku wydawniczym, a nade wszystko czytelniczym, jest niesłabnące zainteresowanie twórczością Stefana Kisielewskiego, legendarnego Kisiela. Wznawiane zbiory felietonów, artykułów publicystycznych i powieści, zawierające przesłania pisarza, niezdezaktualizowane, jak się okazuje, mimo upływu czasu, przyjmowane są niemal entuzjastycznie i to nie tylko przez czytelników pamiętających ówczesne, peerelowskie realia, ale również przez przedstawicieli młodego pokolenia, dla którego „epoka Kisiela” stanowi dziś niemal prehistorię.
Wydawać by się mogło, że o twórczości Stefana Kisielewskiego, jakże bogatej i różnorodnej, wiemy już dzisiaj wszystko. A tymczasem okazuje się, że czytelnicy w Polsce nie dysponują prawie żadną wiedzą o owocnej współpracy pisarza z polonijnymi mass mediami działającymi w USA. Nawet tak rzetelny biograf Kisiela jak Mariusz Urbanek, w swojej wartościowej i ciekawie napisanej monografii, nie wspomina o tym fakcie ani słowem.

Peerelowska prasa, na emigracji zwana reżimową, docierała do amerykańskiej Polonii w śladowych ilościach, a pewne pisma nie miały w ogóle prawa wstępu. Jedynym tytułem, który był wszędzie tolerowany, jeśli nie liczyć opozycyjnej prasy ukazującej się w kraju poza wszechwładną cenzurą, był krakowski „Tygodnik Powszechny”, cieszący się uznaniem Episkopatu Polski. Ozdobą tego czasopisma były niewątpliwie publikacje Stefana Kisielewskiego.
I chociaż wiadomo było, że felietony pisarza podlegały cenzurze, to mimo wszystko przemycane w nich były różne treści dające polotniejszym czytelnikom, zwłaszcza tym mającym rozeznanie w ówczesnych realiach politycznych nad Wisłą, pole do domysłów wspomaganych przez mniej lub bardziej bujną fantazję. A to już było coś.
Właśnie pod wpływem „Tygodnika Powszechnego” gorącym popularyzatorem twórczości Stefana Kisielewskiego w kręgach amerykańskiej Polonii stal się od połowy lat siedemdziesiątych ówczesny redaktor naczelny „Dziennika Związkowego” Jan Krawiec, wybitny dziennikarz i działacz polonijny związany z niepodległościowym nurtem żołniersko -dipisowskiej emigracji chicagowskiej.

Jako dwudziestolatek walczył w kampanii 1939 r., następnie działał w konspiracji, jako redaktor podziemnych pism wydawanych w rejonie Przemyśla. W latach 1943-1945 był więźniem obozów koncentracyjnych w Auschwitz i Buchenwaldzie, a po wojnie członkiem redakcji tygodnika „Kronika”, ukazującego się na terenie Niemiec. W 1949 roku wyemigrował do USA, gdzie ukończył – pracując jako mechanik samochodowy – politologię na Loyola University w Chicago. Był redaktorem naczelnym „Dziennika Związkowego” w latach 1968-1985.
Otóż Jan Krawiec zaczął w połowie lat siedemdziesiątych przedrukowywać felietony Kisiela z łamów „Tygodnika Powszechnego” oraz teksty odrzucone przez cenzurę, a ukazujące się drukiem w paryskiej „Kulturze”. Oczywiście teksty zamieszczane w „Kulturze” miały zdecydowanie większy ciężar gatunkowy, bowiem nie odciskał na nich piętna nadzór komunistyczny, a więc autor bardziej swobodnie wyrażał swe myśli, formułował oceny i snuł niezwykle ciekawe polityczne prognozy. Krzywił się nieco na ten proceder przedruków red. Jerzy Giedroyć, bowiem działo się to właściwie prawem kaduka, a wyłączność na publicystykę Kisiela na łamach „Kultury” stawała się nieco iluzoryczna, ale przecież czynione to było pro publico bono.

Z początkiem 1988 roku Stefan Kisielewski, zmęczony ustawicznym nękaniem przez cenzurę oraz okresowymi zakazami druku, a także coraz bardziej krytyczny wobec programowej linii „Tygodnika Powszechnego”, a raczej braku linii, która byłaby zgodna z jego postrzeganiem ówczesnej polskiej rzeczywistości, zrezygnował z pisania dla krakowskiego tygodnika. Jednocześnie życzliwym okiem spojrzał na propozycję współpracy, która wyszła z kręgów Polonii.
Asumptem do tego było uruchomienie w polonijnym eterze chicagowskim, w styczniu 1988 roku, nowego programu radiowego nazwanego bezpretensjonalnie „Program na serio”. Emitowany był ze stacji radiowej WPNA, stanowiącej własność Związku Narodowego Polskiego, na falach 1490 AM, od poniedziałku do piątku, w godzinach od 9 do 11 wieczorem. Założycielami programu, mającego za zadanie promowanie kultury polskiej i oczywiście polonijnej w szerokich kręgach Polonii, byli młodzi ludzie z najnowszej emigracji, dwaj zawodowi aktorzy oraz reżyser.
Głównym inicjatorem radiowego przedsięwzięcia był Bogdan Łańko, absolwent PWST im. Leona Schillera w Łodzi, a wcześniej szkoły teatralnej w Krakowie, który aktorską karierę rozpoczynał w Teatrze Pantomimy H. Tomaszewskiego i Teatrze Laboratorium Grotowskiego. Bogdan przybył do Ameryki w 1984 roku, przez pewien czas studiował reżyserię teatralną w Nowym Jorku, a następnie osiadł w Chicago, gdzie stał się jednym z najaktywniejszych animatorów polonijnego życia kulturalnego.
W radiowych poczynaniach wspierał go, także świeżo przybyły z Polski, utalentowany aktor, absolwent PWST im. Ludwika Solskiego w Krakowie, Krzysztof Pieczyński. Podczas 10-letniego pobytu w Stanach Zjednoczonych Krzysztof zdobył uznanie również w amerykańskich kręgach filmowo-teatralnych, a następnie powrócił do Polski. Do tej aktorskiej pary doszlusował, urodzony i wychowany w Chicago, w znanej polonijnej rodzinie, Wojtek Sawa, który ukończył reżyserię w PWSFT w Łodzi i powrócił do rodzinnego miasta zafascynowany polską kulturą.
„Program na serio” w krótkim czasie zyskał pokaźne grono radiosłuchaczy oraz zasobnych sponsorów, a do radiowego mikrofonu coraz częściej zasiadali nie tylko artyści i twórcy kultury, ale i osoby mające wpływ na rozwój polonijnej działalności kulturalnej. Nie bez znaczenia był udział w tych programach organizatorów wielu akcji charytatywnych, w których uczestniczyła chicagowska Polonia, a także polityków reprezentujących nurt niepodległościowy i opozycję demokratyczną w kraju.
Wykorzystując warszawskie koneksje Bogdan Łańko dotarł do legendy polskiego dziennikarstwa, Stefana Kisielewskiego, z propozycją przekazania z Warszawy do Chicago, drogą telefoniczną, radiowych pogadanek na tematy polskie, zaadresowanych bezpośrednio do amerykańskiej Polonii. Jednocześnie Bogdan zaproponował – i chwała mu za to – aby wyemitowane w polonijnym eterze znakomite felietony Kisiela były utrwalane drukiem na łamach weekendowych wydań „Dziennika Związkowego”. Pomysł ten zyskał uznanie ówczesnej naczelnej związkowej gazety, red. Anny Rychlińkiej, i w ten sposób koszta operacji technicznej oraz autorskie honoraria pokrywały wspólnie radio i gazeta, a jedynym sponsorem była firma wysyłkowa INTERPAK, działająca na terenie metropolii chicagowskiej.
Stefan Kisielewski, mający wiele życzliwości i serca dla młodych, a w dodatku niepokornych i mających ambicje zmieniania zastanej rzeczywistości, zaakceptował taką koncepcję współpracy. Hołdując zasadzie realizmu politycznego bardzo sceptycznie traktował Kisiel pełne emocji działania polonijnych środowisk weterańsko-kombatanckich. Uważał, że wszelkie „potrząsania szabelką” mają znikome szanse na zmianę sytuacji w Polsce. Oczywiście nie oznaczało to braku szacunku dla patriotycznej postawy Polonii, grzeszącej jednak zbyt małą wiedzą na temat faktycznych procesów zachodzących za „żelazną kurtyną”. I to była zapewne jedna z przesłanek decyzji Kisiela o podjęciu współpracy z Chicago. Zastrzegł jedynie, aby jego cotygodniowe felietony wygłaszane w „Programie na serio” drukowane były wyłącznie w znanym mu jeszcze z amerykańskiej wizyty „Dzienniku Związkowym”.
„Dziennik Związkowy” powstał w Chicago, w styczniu 1908 roku, powołany do życia decyzją Sejmu Związku Narodowego Polskiego, a więc wówczas kiedy Polska nie istniała jeszcze na mapie Europy. I od tej pory gazeta służyła idei niepodległej Polski oraz amerykańskiej Polonii, a z chwilą powołania do życia w maju 1944 roku Kongresu Polonii Amerykańskiej stała się nieoficjalnym organem tej organizacji. Rolę tę pełni do dziś, będąc jednocześnie najstarszym pismem codziennym światowej diaspory polskiej.
W powojennym półwieczu gazeta, reprezentując zdecydowany kurs antykomunistyczny oraz niepodległościowy, dopominała się o wolność dla narodu polskiego, zabiegała o rodaków rozsianych po terytorium Związku Sowieckiego, domagała się ujawnienia prawdy o Katyniu oraz wspierała, nie tylko moralnie, lecz także materialnie, demokratyczną opozycję działającą w Polsce. Dziennik odegrał ważną rolę, angażując Polonię do spraw polskich na gruncie amerykańskim. Nic więc dziwnego, że Stefan Kisielewski, doceniając charakter oraz polityczną rolę związkowej gazety, postanowił drukować felietony radiowe właśnie na jej łamach.

Pierwsza korespondencja Kisiela z Warszawy do Chicago, poprzedzona emisją radiową, wydrukowana została w weekendowym wydaniu „Dziennika Związkowego” noszącym datę 1-2 kwietnia 1988 roku. I od tej pory wśród chicagowskiej Polonii rozbrzmiewał, słuchany z niezwykłą uwagą, głos Kisiela, a informacje, jakie podawał, zaopatrzone w autorski komentarz, w sposób istotny poszerzały wiedzę środowisk polonijnych o procesach zachodzących w Polsce.
Kisiel miał trudne zadanie, bowiem przemawiał do ludzi o różnym poziomie kompetencji w odniesieniu do spraw polskich. W inauguracyjnym felietonie stwierdził na wstępie: Mam opowiadać państwu o Polsce. Są wśród Was ludzie, którzy Polskę znają – inni nie znają – może ktoś zna moje felietony z „Tygodnika Powszechnego”, chociaż to z trudem dociera. Otóż, trudno mówić o Polsce, bo kraj jest dziwny. O dziwnej historii, no i dziwnym ustroju.
Do transponowania felietonów Kisiela z taśmy radiowej do druku desygnowana została z redakcji „Dziennika Związkowego” red. Ewa Sułkowska-Bierezin i był to wybór niezwykle trafny. Ewa miała nie tylko dogłębną znajomość spraw polskich, ale także piękną kartę zapisaną w demokratycznej opozycji, działającej na terenie rodzinnej Łodzi. Wraz z bratem Witoldem Sułkowskim i mężem, poetą Jackiem Bierezinem, zaangażowana była w podziemnym ruchu wydawniczym, funkcjonującym oczywiście poza cenzurą i narażonym na represje ze strony Służby Bezpieczeństwa.
Po wprowadzeniu stanu wojennego Ewa została aresztowana i kilka długich miesięcy spędziła w obozie odosobnienia. Po wyjściu na wolność zdecydowała się na emigrację. Osiadła w Chicago i przez kilkanaście lat pracowała jako dziennikarz w „Dzienniku Związkowym”, a po przejściu na emeryturę powróciła do Łodzi’. Myślę, że nikt inny z redakcyjnego zespołu nie był w stanie z taką precyzją odczytać zawartych w felietonach intencji Kisiela, jak to czyniła Ewa.
Kiedy do Chicago dotarła wiadomość o śmierci Stefana Kisielewskiego, red. Ewa Bierezin opublikowała w „Dzienniku Związkowym” (4-6 października 1991 r.) krótkie wspomnienia, z których fragmenty chciałbym zacytować:
Nie znałam Stefana Kisielewskiego osobiście, a raczej to On mnie nie znał, choć mam powody przypuszczać, że wiedział o moim istnieniu i był ze mnie zadowolony. Kiedy zgodził się na drukowanie w „Dzienniku Związkowym” swoich mówionych, radiowych komentarzy, nadawanych dla „Programu na serio” prosto z Warszawy, postawił jeden warunek: dobra adiustacja.
Spisywanie z taśmy magnetofonowej tekstu mówionego to trochę więcej niż adiustacja. Trzeba czasem jakoś dokończyć zaczęte i nieskończone zdanie, uprościć zakrętasy słowne, poprawić oczywiste przejęzyczenia etc. I jednocześnie – zwłaszcza w przypadku Kisiela – trzeba było jak najpieczołowiciej przekazać cały gawędziarski urok tych tekstów, budowany na zasadzie skojarzeń, wsparty intonacją głosu, którą, poprzez zachowanie oryginalnego szyku, starałam się oddać. (…) Nasłuchałam się przez blisko trzy lata, niemal tydzień w tydzień, Jego żywego głosu. I dzięki temu wydaje mi się, że znałam Go osobiście. Zżyłam się z tym głosem, znałam wszystkie ulubione powiedzonka. (…)
Śmierć Stefana Kisielewskiego oznacza dla mnie
 – wyznała Ewa – nie tylko przerwanie cotygodniowego obowiązku czy obyczaju, ale także stratę Kogoś bliskiego, z kim miałam autentyczny ludzki kontakt, do Kogo miałam stosunek wybitnie emocjonalny – od podziwu do irytacji. Kończąc swoje wspomnienia, przypomniała słowa Leopolda Tyrmanda, który pisząc o fascynacji swojego pokolenia twórczością Kisiela, stwierdził:
Potrafi on, na oczach wszystkich, pogodzić dociekliwość, śmiech i inteligencję z wiarą w ideową moralność, z wiernością temu, co tak ponadczasowe i wielkie, że aż nie wypada o tym mówić. A Kisiel mówił i walor moralny w człowieku staje się naraz oczywistością, z której nawet głupi dowcip nic nie uszczknie i stąd nasze nim zaabsorbowanie.
Powróćmy jeszcze do radiowego „Programu na serio”, który w międzyczasie przeżył kadrowe zmiany. Do innych zajęć odeszli Wojtek Sawa i Krzysztof Pieczyński, a w ich miejsce rozpoczęli działalność redakcyjną Ewa Milde i Zbigniew Banaś, nadal pod kierownictwem Bogdana Łańko. Program stawał się coraz bardziej popularny i słuchany.
Ewa Milde ukończyła szkołę teatralną w Warszawie, wcześniej studiowała filologię. Pomimo młodego wieku zagrała dużo znaczących ról, zdobywając za grę w Godach życia Przybyszewskiego Nagrodę Złotego Ekranu, a za Dziką kaczkę Ibsena, nagrodę specjalną dla młodej aktorki. Wystąpiła także w kilkunastu filmach. Natomiast Zbyszek Banaś, z wykształcenia fizyki matematyk, był z powołania znakomitym krytykiem filmowymi wprowadził do programu stałe bloki cykliczne oraz audycje o filmie, poezji i jazzie.
Jednak niezależnie od tych programowych, nowych inicjatyw, gwoździem, jeśli można użyć tego określenia, radiowego programu były niewątpliwie felietony Kisiela nadawane telefonicznie z Warszawy, emitowane w chicagowskim eterze, a następnie drukowane w związkowej gazecie.

Pora na formalne podsumowanie twórczości Kisiela przeznaczonej dla chicagowskiej (i de facto dla całej amerykańskiej) Polonii oraz emigracji, zwłaszcza tej najnowszej, która z natury rzeczy znała dobrze realia polskiej, peerelowskiej rzeczywistości, o której z taką pasją i znajomością rzeczy mówił Stefan Kisielewski. Tak więc w roku 1988 – przypomnę, że pierwszy felieton z cyklu „Kisiel prosto z Warszawy” wydrukowany został z datą 1-2 kwietnia – „Dziennik Związkowy” opublikował 29 felietonów, w roku 1989 – 43, w roku 1990 – 42 i w roku 1991 – 31. Ostatni nosi datę 30 sierpnia-2 września. W sumie niebagatelna ilość 145 znakomitych korespondencji ukazujących wszystkie aspekty życia ówczesnej Polski.
Wielka szkoda, że już na samym wstępie tej jakże interesującej i wartościowej współpracy redakcja popełniła poważne niedopatrzenie. Otóż wszystkie korespondencje zaopatrywane były niezmiennie i monotonnie jednym tytułem „Kisiel prosto z Warszawy”. A przecież każdy z tych felietonów zasługuje na odrębny tytuł, do sformułowania którego można było zobligować autora. Obecnie jest to sprawa niezwykle trudna z uwagi na różnorodność poruszonych w nich problemów i mogłyby się tego podjąć tylko te osoby, które doskonale znają całą twórczość Kisiela i będą w stanie dokonać, na szerszym tle, ich krytyczno-literackiej interpretacji.
Stefan Kisielewski zmarł 27 września 1991 roku, a informacja o jego śmierci, podana na pierwszej stronie „Dziennika Związkowego”, powtórzona przez inne polonijne pisma i rozgłośnie radiowe, wywołała w kręgach amerykańskiej Polonii smutek oraz powszechną żałobę. Odszedł publicysta i pisarz wielkiego formatu, który przez całe życie walczył piórem o prawo do głoszenia niezależnych poglądów, formułowanych w trosce o lepsze jutro ojczyzny. Przez prezydenta Lecha Wałęsę odznaczony został pośmiertnie Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski, który premier Jana Krzysztof Bielecki złożył na trumnie Kisiela podczas uroczystości żałobnych na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Pozostało jedynie pytanie, na które nikt nie udzielił odpowiedzi:, dlaczego Stefan Kisielewski nie otrzymał tego odznaczenia jeszcze za życia? O zasługach S. Kisielewskiego Lech Wałęsa powiedział: Byłeś nieugięty wobec systemów totalitarnych, systemów zniewolenia jednostek i narodu. Potrafiłeś być nieraz sam, jest to cecha ludzi wielkiego formatu. Potrafiłeś wchodzić w spory z największymi tego świata. Twój autorytet moralny był niezaprzeczalny. Stałeś się wychowawcą wielu pokoleń. Walczyłeś przez wiele dziesiątków lat, aby młode pokolenie mogło udźwignąć ciężar odradzającej się wolnej i niepodległej Polski. Dziękujemy Ci za to.
Śp. Stefan Kisielewski, legendarny Kisiel, pozostaje do dziś we wdzięcznej pamięci polonijnych radiosłuchaczy oraz czytelników, a Jego zasługi w dziale obywatelskiej edukacji amerykańskiej Polonii wydają się być nie do przecenienia.

Zwierzyniec, w lipcu 2013 r.
Wojciech Białasiewicz (redaktor naczelny „Dziennika Związkowego” w latach 1989-2009)

  1. Wszystko wskazuje na to, że pomimo upływu lat dotknięty jestem młodzieńczym grzechem naiwności. Przygotowałem, bowiem zbiór felietonów Kisiela, adresowanych bezpośrednio do amerykańskiej Polonii i postanowiłem przekazać je do dyspozycji syna pisarza, Jerzego Kisielewskiego. Uznałem, że kto jak kto, ale właśnie on będzie najlepiej wiedział, co z nimi należy zrobić.
    Mój telefon w tej sprawie p. Jerzy potraktował wręcz entuzjastycznie i przyjął zaproszenie do przyjazdu na Zamojszczyznę. Mijały kolejne dni i raptem zapanowała złowroga cisza, a kolejne telefony po prostu przestały być odbierane.
    W międzyczasie odezwałem się do wydawnictwa Prószyński, które przygotowuje do druku cykl książek zawierających zebrane prace Stefana Kisielewskiego. Poinformowałem, że dysponuję brakującym ogniwem, jakim są nieznane w kraju felietony Kisiela, których zbiór mogę przesłać do wydawnictwa. I oczywiście moje zabiegi nie miały i nie mają żadnych podtekstów, nie formułowałem wstępnych oczekiwań ani też nie stawiałem jakichkolwiek warunków. Dzwoniłem dwukrotnie, obiecywano nawiązanie kontaktu i… niestety – kompletna cisza.
    Nie wiem, co faktycznie powoduje tę przedziwną opieszałość, czy wręcz rezerwę ze strony osób, które, jak sądziłem naiwnie, w pierwszym rzędzie winny zabiegać o popularyzację całego dorobku sławnego Kisiela? W każdym razie, publikując powyższy szkic, pragnę zawrócić uwagę na fakt, że Stefan Kisielewski, jako publicysta pamiętał także o polskiej diasporze.

WOJCIECH BIAŁASIEWICZ

0
    0
    Twój koszyk
    Twój koszyk jest pustyPowrót do sklepu